
Zatem kolejny wpis, a w nim: największy
kompleks świątynny w Tokio (uwaga, zdjęcia nie były w żaden sposób modyfikowane! [oprócz grafik-miniatur i bannerów]).
Ostatni wpis zakończyliśmy... hmm.. a
tak, w japońskim metrze, a dokładnie w tokijskim. Sama przejażdżka nie
należała do zbyt "fajnych" (a co pod taką nazwą ma się kryć?). Metro
to metro, ot każdy widzi, jakie jest. Nie dziwnym też jest, jeżeli jest ono
zapchane i trudno je znaleźć. Takie właśnie jest tokijskie metro. Nie wiem, jak
to możliwe, ale wystarczy pięć minut, by zgubić drogę i wyjechać na drugi koniec
metropolii. Całą sprawę teoretycznie ułatwiają opisy tras (także podpisane po
angielsku), jednak i z nimi, jak i bez nich zgubić się jest bardzo prosto.
Widać tokijskie metro skrzywiło mnie na
resztę życia..
Mimo tego udało nam się odnaleźć stację,
później odpowiedni pociąg, którym przejechaliśmy kilka stacji do stacji
przesiadkowej, na której to odnaleźliśmy kolejną linię i nią już tylko dwie
stacje dalej dotarliśmy do punktu docelowego. Kompleksu świątynnego Asakusa.
Kilka słów wprost z wiki i ździebko
historii (tak, byście mieli lepszy zarys tego miejsca):

Pierwsze, co rzuciło mi się przy świątynnej bramie, to... liczne wycieczki szkolne. Z naciskiem na liczne damskie mundurki i telefony komórkowe obwieszone licznymi przywieszkami czy, jak je teraz nazywają, "phone strips" (pod koniec wyjazdu sam będę miał przy telefonie liczną kolekcję różnych kotów, misiów i gór Fuji). Wszędzie pełno młodzieży w wieku gimnazjalnym, która z nieukrywaną radością cieszyła się z wycieczki (i zapewne z faktu, że tego dnia poranne zajęcia już się nie odbędą), przy okazji robiąc sobie liczne zdjęcia grupowe na tle nieziemskich zabytków i kupując pamiątki na straganach dla siebie i przyjaciół. Nie minęło pięć minut i zaczęliśmy robić dokładanie to samo...
Same stragany oferowały liczny asortyment,
począwszy na papierowych maskach i orzeszkach w miodzie, a skończywszy na małych
szklanych figurkach Neko. Przepiękne figurki wpadły nam w oko i nie mogliśmy
dopuścić do sytuacji, by nie zakupić takiej (jakby nie było oryginalnej)
figurki. Pod koniec wyjazdu okaże się jednak, że liczba kotów (które okażą się
upominkami) została przebita przez liczne japońskie słodycze, ale o tym kiedy indziej.
Po oderwaniu się od nowo zakupionych dóbr
i od oglądania kolejnych już straganów zaczęliśmy
zmierzać w kierunku głównej świątyni. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę liczne stragany (z pięknymi kimonami, maskami, figurkami i o mój bosze wieloma innymi super-duper fajnymi rzeczami, których wymienianie zajęłoby mi jeszcze z pół dnia), ale dotarliśmy do samej świątyni, wielkiej i majestatycznej budowli. Tłum w środku nie był zbyt wielki, no może oprócz pozłacanego ołtarza shinto, który przyciągał większość uwagi. Ja w tym czasie zacząłem spoglądać na boki, gdzie nie tylko spostrzegłem dziewczynę pracującą w świątyni (MIKO), ale także świątynne sklepiki, w których asortymencie znajdowały się wróżby i talizmany. No cóż, na jednym końcu świata sprzedają dewocjonalia z plastikowym Jezuskiem przyklejonym do pudełeczka, a na drugim krańcu wróżby i talizmany na szczęście.
Sam asortyment talizmanów był niesamowity. Były tu takie "podstawowe" talizmany, odstraszające złe duchy czy chroniące przed chorobą, ale też takie bardziej "pro" z moimi ulubionymi: chroniącymi przed wypadkiem samochodowym, upadkiem ze schodów czy odpowiedzialnymi za udane egzaminy. Tych nakupiłem trochę. Wiecie, tak na wszelki wypadek, by jakoś przeżyć kolejną sesję...
zmierzać w kierunku głównej świątyni. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę liczne stragany (z pięknymi kimonami, maskami, figurkami i o mój bosze wieloma innymi super-duper fajnymi rzeczami, których wymienianie zajęłoby mi jeszcze z pół dnia), ale dotarliśmy do samej świątyni, wielkiej i majestatycznej budowli. Tłum w środku nie był zbyt wielki, no może oprócz pozłacanego ołtarza shinto, który przyciągał większość uwagi. Ja w tym czasie zacząłem spoglądać na boki, gdzie nie tylko spostrzegłem dziewczynę pracującą w świątyni (MIKO), ale także świątynne sklepiki, w których asortymencie znajdowały się wróżby i talizmany. No cóż, na jednym końcu świata sprzedają dewocjonalia z plastikowym Jezuskiem przyklejonym do pudełeczka, a na drugim krańcu wróżby i talizmany na szczęście.
Sam asortyment talizmanów był niesamowity. Były tu takie "podstawowe" talizmany, odstraszające złe duchy czy chroniące przed chorobą, ale też takie bardziej "pro" z moimi ulubionymi: chroniącymi przed wypadkiem samochodowym, upadkiem ze schodów czy odpowiedzialnymi za udane egzaminy. Tych nakupiłem trochę. Wiecie, tak na wszelki wypadek, by jakoś przeżyć kolejną sesję...
Po obejrzeniu świątyni zostało nam
jeszcze trochę czasu, więc postanowiliśmy rzucić okiem do przyświątynnego
kompleksu ogrodowego. Sam kompleks był przepiękny. Małe symetrycznie przycięte
drzewka pięknie komponowały się z malutkim żywopłotem i jeziorkiem, w którym to
pływały japońskie karpie w dwóch barwach: białym i złocistym. Czyste piękno,
które niestety zostało okaleczone licznymi znakami informacyjnymi. O jakiej treści?
UWAGA GOŁĘBIE.
Z początku sądziłem, że to jakiś dobry
dowcip i z obawą zacząłem szukać ukrytej kamery japońskiej
telewizji, bo raczej wolałem się nie znaleźć w jakimś programie telewizji śniadaniowej, w której to nic niepodejrzewający Gaijin zostaje zaatakowany przez gołego faceta w masce gołębia.. Na całe szczęście znak okazał się w 100% prawdziwy. Można było z niego wyczytać (także po angielsku), jakoby gołębie nieświadomie mogłyby nafajdać i że prosi się o niedokarmianie tych fajdających stworzeń. Raczej oczywista oczywistość umieszczona na dodatek na znaku. Znaku, który nie okaże się jedynym dziwnym znakiem podczas całej naszej wyprawy.
telewizji, bo raczej wolałem się nie znaleźć w jakimś programie telewizji śniadaniowej, w której to nic niepodejrzewający Gaijin zostaje zaatakowany przez gołego faceta w masce gołębia.. Na całe szczęście znak okazał się w 100% prawdziwy. Można było z niego wyczytać (także po angielsku), jakoby gołębie nieświadomie mogłyby nafajdać i że prosi się o niedokarmianie tych fajdających stworzeń. Raczej oczywista oczywistość umieszczona na dodatek na znaku. Znaku, który nie okaże się jedynym dziwnym znakiem podczas całej naszej wyprawy.
Nadszedł jednak czas, by opuścić kompleks świątynny i biegiem (bo zasiedzieliśmy się w jednym ze sklepików) powrócić na miejsce zbiórki, by wraz z resztą
wycieczki znów za pomocą metra dotrzeć do kolejnego punktu wyprawy.
Galeria Zdjęć:
W następnym wpisie o strasznie drogim harajuku i otwieraniu supermarketu.
JWG - ASAKUSA, piękno świątyń
Views:
7
Category:
japońska wyprawa,
wyprawy
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń