24 października 2013

Japońska Wyprawa Gorkiego - Początek (Dubai)

Tydzień. Tyle czasu minęło od mojego powrotu z Japonii. Bardzo ale to bardzo chciałem przez ten czas napisać cokolwiek o tym kraju, o tym jak się tam czułem i jakie przygody przeżyliśmy. Ale nie jestem w stanie. Przez ten cały czas od powrotu żyję w szoku kulturowym. I to nie bynajmniej po tym co tam zobaczyłem. Szok ten jest raczej związany z tym, czym przyszło mi się zmierzyć tutaj tuż po powrocie. Ktoś kiedyś powiedział, że my, jako kraj, jesteśmy sto lat za murzynami. Z całym szacunkiem ale jest to wielka szykana i to nie dla nas. Powróciwszy do rodzimego kraju, na nowo musiałem się zmierzyć z całą tą szarą rzeczywistością podlaną sosem z cwaniactwa i haseł pod tytułem "pies ogrodnika". Coś czego w Japonii nie ma aż na tak dużą skalę (przynajmniej napierwszyrzut oka).

Ktoś mógłby teraz zapytać - ej Gorky, to ta Japonia jest faktycznie taka łał, niesamowita i w ogóle? A te wszystkie dziwolągi, zwyczaje i show telewizyjne? Oni nie mogą być normalni?! 

No tak, nie sposób mi się z tym nie zgodzić. Podczas naszej podróży miałem okazję widzieć Japonię i tą drugą "Japonię" z call girl, salonami pachinko i klubami hostów na czele. Jednak mimo tej "ciemniejszej" strony człowiek wie, że znalazł się na drugim końcu świata. Jest to uczucie które trudno opisać. Może jest nim po prostu miłość jak nie do samego kraju to do ludzi, którzy go zamieszkują? Nawet mi trudno to wyjaśnić. Kto wie, może pod koniec pisania tego tekstu sam zrozumiem? Jednak zanim znalazłem się w Japonii czekała mnie długa droga.

 A dokładnie dwanaście tysięcy osiemset kilometrów, cztero-godzinne międzylądowanie w Dubaju i przelot przez 3 strefy czasowe. Miodzio..

Sam lot umila informacja ile kilometrów
i godzin jeszcze pozostało..
Sam wyjazd wyszedł lekko spontanicznie (dzięki wiadomej mi osobie, której będę jeszcze bardzo długo dziękował), nie należał do najdłuższych bo raptem 7 dni (osiem jeśli liczyć loty) i był zorganizowany przez Ecco Travel. Było warto? Ależ oczywiście, w czym bardzo duża zasługa pilota wycieczki (nieziemskiego Pana Pawła), dzięki któremu dało radę zobaczyć dwa razy więcej niż zaplanowało biuro. No i urwać się codziennie na miasto w celach.. nazwijmy to badawczych (socjolodzy już tak mają, że latają po mieście, jedzą to co miejscowi i robią dziwne zdjęcia... przynajmniej lubię tak sobie powtarzać). Tak więc o godzinie 14.45 byliśmy w samolocie linii Emirates na Okęciu oczekując na start.. 

Nie żebym narzekał, ale samolot nie jest moim ulubionym środkiem transportu. Łódź, skuter, pociąg, hulajnoga. Wszystko co ma koła i nie odrywa się od ziemi na dłużej jak 5 sekund jest lepsze niż poczciwy samolot. Oczywiście nie boję się latać. W końcu jak bym się dostał na drugi kraniec świata, gdyby nie samolot.. Jednak przed lotem tradycyjnie musiałem dwa razy sprawdzić gdzie znajduje się kamizelka, wyjście ewakuacyjne i czy w samolocie będą podawać drinki. Po upewnieniu się, że wszystkie te rzeczy znajdują się w samolocie, mogłem już na spokojnie zacząć martwić się o start i lądowanie samolotu, gdyby nie fakt, że sam start samolotu przespałem..

Osobisty system rozrywki
(czy jak to tam nazywają),
przyjemna sprawa i można
nadrobić filmowe zaległości
Kolejne pięć godzin minęło już szybko dzięki zabawie pokładowym systemem rozrywki (czy jak to nazywają), dzięki któremu obejrzałem zaległego Lone Ranger'a, pasażer przede mną przypadkiem zdradził mi końcówkę World War Z, no i miałem szansę pograć w starą wersję Tetrisa (bez udziwnień i jakiś zbędnych wodotrysków). W międzyczasie delektowałem się LOT-owskim cateringiem, pod postacią dwóch posiłków. Mimo tych wszystkich wygód nie obraziłem się na wieść o lądowaniu. Lądowaniu w najdroższym miejscu na świecie. Dubaju.

Fala ciepła, porównywalna z falą z uszkodzonego bojlera. To pierwsze co nas przywitało w Dubaju. Przyjemne (ale i lepkie) ciepełko, którego u nas nie było już od kilku(nastu) tygodniu. Od razu przeszliśmy do akcji oswajania się z rzeczywistością, którą można pokrótce opisać jako zdejmowanie z siebie kurtek i swetrów. W międzyczasie mieliśmy okazję objechać CAŁE lotnisko (dzięki awarii samolotu dostawczego DHL, który stał na samym środku przejazdu) i przejść przez odprawę. Przed nami stanął otworem świat bezcłowych towarów w wersji Deluxe Dubai.. W tej krainie mieliśmy ponad cztery godziny wolnego, oczekując na kolejny samolot.. 

Podobno Dubaj nocą zachwyca..
Well, jeśli ktoś kiedyś czuł się biedny, to lepiej żeby nie leciał do Dubaju.. Na pierwszy rzut oka samo lotnisko prezentuje się jak każde inne. Konstrukcja ze szkła i stali ciągnąca się na raptem... ponad trzy kilometry?! Mają rozmach, pomyślałem za pierwszym razem i za każdym kolejnym gdy znajdywałem różne swoiste smaczki made in Dubai. jak tabliczki z napisem "zapytaj obsługę, o specjalną złotą wersję telefonu!". Szkoda, że swoją czarną kartę kredytową zostawiłem w domu, bo sam bym kupił ze dwa... Zamiast tego czekał nas zakup dwóch zestawów kanapek w przybytku, który zwał się "Irish Classic Sandwich". Cena? Niecałe 25 euro za całość... Tak, tak, ponad 100 pln za cztery sandwiche, podane na talerzyku pełnym chipsów i dwie herbaty smakowe w butelce. Cena zobowiązuje zatem postanowiliśmy długo i namiętnie przerzuć każdy kawałek rzeczonych kanapek. W moim przypadku na pewno było by łatwiej gdybym nie wziął kurczaka po indyjsku (wersja hot Delii, która mogę dać słowo była więcej niż ostra). 

Mają rozmach, trzeba im przyznać...
Po wypłakaniu się nad lekko-pikantnym kurczakiem i skorzystaniu (kilkukrotnym by się odświeżyć) z łazienki, w której to Japończycy myli nogi i głowy (łącznie z suszeniem głowy pod suszarką do rąk), zasiedliśmy w samolocie do Tokio. Wielki Boeing oferował znacznie więcej niż lekko już starawy airbuss wliczając w to działającą klimatyzację i system rozrywki oferujący ponad 1000 filmów (mimo dziewięcio-godzinnego lotu i tak nie udało mi się obejrzeć szybkich i wściekłych 5). W takich warunkach przyszło nam podróżować przez kolejne 9 godzin, podczas których przelatywaliśmy nad Pekinem, Mount Everestem i Koreą (tą dobrą ale nie nad tą lepszą...). Do czasu kiedy na horyzncie zobaczyliśmy wybrzeże mieniące się tysiącem świateł.


To była właśnie Japonia.




W następnym wpisie - o pierwszych wrażeniach, toaletach-mechach i ogromie wielkiej tokijskiej metropolii.


krótka galeria:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz